Społeczeństwo

Twarze Pomagania: Mariusz Delgas i jego misja dla Ukrainy

Mariusz Delgas // fot. Dawid Linkowski

Mariusz Delgas // fot. Dawid Linkowski

Gdy wybuchła wojna w Ukrainie, natychmiast pojechał na granicę, by pomagać osobom uciekającym przed najgorszym. Ratował ludzi z miast ogarniętych działaniami zbrojnymi, przywoził im m.in. żywność i środki czystości. Żołnierzom wciąż dostarcza niezbędny sprzęt. Za kilkanaście dni znów pojedzie do Ukrainy. Mariusz Delgas, bohater dzisiejszego odcinka cyklu „Twarze Pomagania”, podkreśla, że za naszą wschodnią granicą pomoc – zarówno materialna i mentalna – jest cały czas potrzebna.


Mariusz Delgas
mówi o sobie, że jest pacyfistą. Walki o sprawiedliwość, honor, pokój i wolność uczył się w - działającym przy Komitecie Obrony Robotników - Ruchu Młodej Polski, oraz w Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Gdy pytam, co jeszcze go ukształtowało, mówi o kulturze stadionowej.
- Od lat 70. jestem kibicem Arki Gdynia. Żyję Arką, Arka to dla mnie wielka sprawa, filozofia życia. Jestem akcjonariuszem klubu – wyjaśnia. – Kultura stadionowa nauczyła mnie waleczności, solidarności, radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Teraz pracuję nad projektem, który sprawi, że kibice tacy jak ja, którzy dużo się na stadionie nauczyli, w jakiś sposób się klubowi odpłacą.
Ojciec pana Mariusza pracował w Przedsiębiorstwie Połowów Dalekomorskich i Usług Rybackich „Dalmor”. Firma była związana z Morskim Związkowym Klubem Sportowym „Arka” – i tak pan Mariusz trafił do szkółki żeglarskiej.  
- Od dwudziestu kilku lat jestem w rejsie dookoła świata – mówi. – Mój jacht jest w Australii. Ponieważ z powodu covidu kontynent przez długi czas był izolowany od świata, nie mogłem tam polecieć. Gdy tylko pojawiła się możliwość, zaplanowałem lot. Na 1 marca 2022 roku. 24 lutego o czwartej rano obudził mnie o telefon z informacją o wybuchu wojny. Jasna sprawa: Australii nie będzie.
Z pochodzącą z Ukrainy partnerką od razu pojechali na przejście graniczne w Hrebennem: by rozeznać się w sytuacji i zacząć pomagać w razie potrzeby. A potrzeba pojawiła się natychmiast: przez pierwsze dni wywozili w bezpieczne miejsca uchodźców, których z każdym dniem coraz więcej pojawiało się na granicy polsko-ukraińskiej.
- Był mróz, a ludzie, którzy uciekali z rejonów silnych bombardowań, byli w sandałkach, adidasach, tylko z plastikową siatką. Przekraczali naszą granicę, nie mieli gdzie się udać. Więc przywoziłem ich do siebie do domu. – Wspomina pan Mariusz. - Gdy okazało się, że Ukraińcy czekają na przejściu granicznym po trzy-cztery dni, że jest tam tak straszliwa liczba ludzi, że kobiety z dziećmi marzną, bo nie ma infrastruktury pozwalającej się ogrzać, zaczęliśmy jeździć na drugą stronę i przewoziliśmy grupy przez granicę. Dostarczaliśmy ich do pierwszego w Polsce punktu pomocy dla uchodźców i wracaliśmy do Ukrainy. W ciągu dnia robiliśmy nawet pięć-sześć takich kółek. Któregoś dnia wieźliśmy 21 osób: małe dzieci, kobiety, starszych mężczyzn.
Samochód, którym jeździ pan Mariusz, został przygotowany z myślą o czasie pandemii.
– Skoro nie mogłem jechać do Australii, to pomyślałem, że przynajmniej pożegluję po asfalcie – mówi dzisiaj. – Ale wybuchła wojna i samochód poszedł na wojnę. Niewiarygodnie się przydał.
Mariusz Delgas przy samochodzie, którym jeździ do Ukrainy // fot. Dawid Linkowski
Mariusz Delgas przy samochodzie, którym jeździ do Ukrainy // fot. Dawid Linkowski

Tuż po wybuchu wojny, przy okazji jednego z meczów Arki Gdynia, koło stadionu stanął namiot, w którym prowadzono zbiórkę produktów pierwszej potrzeby: środków czystości, artykułów higienicznych, żywności, mleka dla dzieci. Pan Mariusz zawiózł to wszystko na Ukrainę. Z każdym kolejnym wyjazdem darów było coraz więcej, bo w pierwszych tygodniach po wybuchu wojny Polacy przekazywali wsparcie niewyobrażalnych rozmiarów.
 
W marcu 2022 Andriej Bogdanow, były piłkarz Arki Gdynia, napisał w mediach społecznościowych, że jest w bombardowanym wówczas Kijowie i że zaciągnął się do wojska.
– Trzeba pamiętać, że Kijów był wówczas miastem praktycznie zamkniętym – zwraca uwagę pan Mariusz. – Wokół miasta toczyły się ciężkie walki, a Rosjanie z dużą brutalnością ostrzeliwali wszystkie pojazdy zmierzające do i z miasta. Mimo to, podczas jednego z wyjazdów do Ukrainy, przesłaliśmy Andriejowi - bez jego wiedzy, przez jednego z naszych ludzi - karton żywności. Ten ktoś przywiózł nam swoje dzieci, które zabraliśmy do Polski, a sam wrócił na służbę do stolicy Ukrainy.
Przesyłka dotarła do rąk pana Andrieja. Mężczyzna, który wcześniej wstydził się prosić o jakąkolwiek pomoc, otworzył się i poprosił o wyposażenie wojskowe dla jego drużyny. Był w niej jego kolega z boiska, legenda ukraińskiej piłki nożnej i Dynama Kijów.

Mariusz Delgas, udziałowiec Arki Gdynia S.A. zawiózł wyposażenie frontowe do Buczy w Ukrainie. Z lewej stoi Sasza Alijew, z prawej dawny piłkarz Arki Andrij Bogdanov. Źródło: www.facebook.com/MariuszDelgas
Mariusz Delgas, udziałowiec Arki Gdynia S.A. zawiózł wyposażenie frontowe do Buczy w Ukrainie. Z lewej stoi Sasza Alijew, z prawej dawny piłkarz Arki Andrij Bogdanov. Źródło: www.facebook.com/MariuszDelgas
– Po powrocie do Gdyni uruchomiliśmy akcję pod hasłem „Nigdy nie zostaniesz sam", co jest też hasłem kibiców Arki, i zaczęliśmy zbierać wśród nas fundusze niezbędne do zakupu plecaków, kamizelek kuloodpornych, skarpetek, butów, pasów czy profesjonalnych opasek uciskowych – opowiada pan Mariusz. – Kibice zareagowali żywiołowo, hojnie i od serca. Jeden z zawodników przekazał  cel 10 tys. zł przyznanej mu nagrody dla najlepszego piłkarza ligi. Hubert Adamczyk, bo o nim mowa, przeznaczył tę kwotę na sprzęt dla drużyny Andrieja z jedną prośbą: abyśmy mu powiedzieli, że nigdy nie zostanie sam. Z zakupem wyposażenia poradziliśmy sobie szybko dzięki współpracy z rugbistami Arki, wśród których jest Volodymyr Viktorowich - wielki patriota, kibic Arki i wspaniały kolega. Dzięki kontaktom w Anglii szybko sprowadził niezbędny sprzęt. Po tygodniu byliśmy już w Kijowie, u Andrieja, i ku wielkiej radości przekazaliśmy cały transport. Potem często tam przyjeżdżaliśmy. Pięknym akcentem tej pierwszej wyprawy do Andrieja była wizyta w pubie kibiców Dynama. Ich szef powiedział nam, że wcześniej nawet nie słyszał o gdyńskiej Arce, ale teraz na zawsze zapamięta nasz klub i miasto. Byliśmy pierwsi, którzy dotarli z pomocą do Dynama Kijów – klubu, który reprezentował Andriej Bogdanow. Wymieniliśmy się klubowymi szalami, a flaga Arki zawisła w honorowym miejscu.
Mariusz Delgas mówi też o tym, jak straszna jest że sytuacja w strefie przyfrontowej.

Mieszkańcom ukraińskich miast Mariusz Delgas dostarczał m.in pieczywo // mat. prywatne
Mieszkańcom ukraińskich miast Mariusz Delgas dostarczał m.in. pieczywo // mat. prywatne
–  Jesienią pojechaliśmy do miasta Łyman, dziś to jakieś pięć kilometrów od linii frontu. Przywieźliśmy 600 bochenków chleba. Podczas jego rozdawania działy się rzeczy, jakie znamy ze zdjęć z czasów II wojny światowej. Ludzie stali z wyciągniętymi rękami, żeby dostać chleb... A my musieliśmy odmawiać, gdy ktoś prosił o dwa, bo mieliśmy tych bochenków za mało. Innym razem, gdy rozdawaliśmy pomoc humanitarną w mieście przyfrontowym, żołnierze cały czas nas poganiali, żebyśmy odjechali. Schowaliśmy się w kilkaset metrów dalej i za chwilę na miejsce, z którego odjechaliśmy, spadły rakiety.
Był w strefie zero i, jak przyznaje, widział sytuacje absolutnie ekstremalne.
– Byliśmy w Buczy, w Borodziance – w tych naprawdę najtrudniejszych miejscach. Tam się toczy prawdziwa wojna, to jest po prostu straszne – mówi. – Z tym, co widzę w Ukrainie, już sobie radzę. Pomagają wcześniejsze doświadczenia: podczas konfliktu zbrojnego na Haiti czy wojny w byłej Jugosławii. Często powtarzam, że wojna w Jugosławii była bardzo brutalna, ale w niczym nie przypomina tego, co się dzieje w Ukrainie i formy, w jakiej ta wojna się toczy. Tu są bombardowani cywile! Kultura stadionowa, którą nasiąkłem, pomaga mi zachować bezpieczeństwo, pomaga zrozumieć sytuację na froncie, ułatwia komunikację z żołnierzami. Nauczyła mnie odpowiedzi na pytania: czy reagować w trudnych, konfliktowych sytuacjach, czy przejść na drugą stronę ulicy? Czy robimy coś na 100 procent, czy się bawimy? Mogę uczciwie spojrzeć w lustro.
Pan Mariusz podkreśla, że pomoc Ukrainie jest potrzebna cały czas, choć z czasem te potrzeby się zmieniają.
– Bardzo ważny jest chociażby aspekt psychologiczny: że ktoś o tych ludziach myśli, że ktoś im pomaga – zauważa. – Dziś już nie zawozimy rzeczy, które można kupić w Ukrainie, zajmujemy się bardziej specjalistycznym sprzętem, jak np. optyka do karabinów czy kamizelki kuloodporne. Potrzebne są drony: armia dostarcza ich zbyt mało, a drony na polu bitwy odgrywają dziś ogromną rolę.
Pan Mariusz wspomina, jak przez przypadek dostał od kogoś około 1000 termoforów. Był czas mrozów: powybijane okna, zimne piwnice, żadnego ogrzewania, więc termofory stały się prawdziwym szlagierem.

Partnerka pana Mariusza wróciła kilka dni temu ze Lwowa. Zawiozła dary do domów dziecka dla dzieci, które podczas obecnych działań wojennych straciły rodziców.
– W jednym z tych domów są także dzieci głuche lub niewidome – i nimi do dzisiaj się opiekujemy – mówi pan Mariusz. – To pomaganie to taka praca, która ciągle wymaga poszukiwania nowych źródeł wsparcia. Pomagają mi kontakty biznesowe. Do Ukrainy pojedziemy znowu za kilkanaście dni, gdy uzbieramy wszystko, czego potrzeba.

Cykl „Twarze Pomagania” powstał w ramach współpracy gdyńskiego samorządu z UNICEF  

  • ikonaOpublikowano: 09.08.2023 09:50
  • ikona

    Autor: Aleksandra Dylejko (a.dylejko@lis.gdynia.pl)

  • ikonaZmodyfikowano: 09.08.2023 16:30
  • ikonaZmodyfikował: Karolina Szypelt
ikona