Uwielbia swój zawód, który pozwala jej zajrzeć w zakamarki ludzkiej duszy. Czuje się spełniona, ale jednocześnie wciąż czeka na wyzwania, jakie postawi przed nią los. Precyzyjnie buduje postaci i nadaje im odpowiedniego charakteru. Z Teatrem Miejskim w Gdyni jest związana od 1994 roku. Obecnie można ją oglądać m.in. w spektaklach „Następnego dnia rano”, „Trzej muszkieterowie”, „Arszenik i stare koronki” czy „Dzień świra”. W sobotę (21 grudnia) rolą Margrethe w „Kopenhadze” będzie świętować jubileusz. Beata Buczek-Żarnecka obchodzi 35-lecie pracy artystycznej. Nam opowiedziała o ulubionych rolach, pasjach, bliskich jej osobach i talizmanie, który ma dla niej szczególne znaczenie. To był właściwy wybór. Przez te 35 lat byłam aktywna i mam nadzieję, że nadal tak będzie. Uważam, że to ogromny sukcesem, iż przez tyle lat zarówno reżyserzy, jak i dyrektorzy widzieli zasadność zatrudniania mnie i powierzania przeróżnych ról. To był czas zaglądania w zakamarki ludzkiej duszy. To niesamowite, ile typów osobowości mogłam rozpracowywać, bo jednak zawsze zagłębiamy się w postaci, które tworzymy. Niektóre były prostsze, niektóre bardziej skomplikowane. Niektóre bohaterki wymagały sięgnięcia do mroków naszych ludzkich dusz albo bardzo bolesnych emocji. I może dzięki temu nigdy nie potrzebowałam psychoterapeuty. Bo nawet w najtrudniejszych momentach w życiu, po stracie najbliższych osób, wychodziłam na scenę i na te dwie godziny po prostu zanurzałam się w świat, który w danym momencie tworzyliśmy. Z jednej strony może się to wydawać bezduszne, ale to znakomite remedium. Czas na to, żeby te emocje na chwilę czymś innym, innymi emocjami zagarnąć – mówi Beata Buczek-Żarnecka, aktorka Teatru Miejskiego w Gdyni. Beata Buczek-Żarnecka to aktorka wszechstronna, o bogatym dorobku artystycznym. Zadebiutowała we wrześniu 1988 roku na scenie Teatru Polskiego w Bielsku-Białej. Zagrała wtedy rolę Justysi w „Mężu i żonie” Aleksandra Fredry w reżyserii Aleksandry Górskiej. W 1989 roku ukończyła studia na Wydziale Aktorskim Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie. Potem przez rok występowała w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi. Stamtąd trafiła do Gdyni, gdzie najpierw (od 1990 do 1994 roku) pracowała w Teatrze Muzycznym im. Danuty Baduszkowej. W 1994 roku, czyli już 30 lat temu, przeszła do Teatru Miejskiego w Gdyni i wciąż spełnia się tam artystycznie. Ma na swoim koncie dziesiątki ról. Od października 2019 roku, kiedy świętowała 30-lecie pracy artystycznej, wykreowała ich szesnaście. Każda była jedyna w swoim rodzaju, ale niektóre miały dla niej szczególne znaczenie. Była na pewno Marlena. To taka rola, która na długo zostanie we mnie. Nawet dziedziczka Popielska. Mówię tak dlatego, że to raczej rola epizodyczna, ale tak odmienna. I reżyser Jacek Bała, który chciał zupełnie inaczej niż ja. Albo ja chciałam inaczej niż on. I w ogóle mi się to nie podobało. Gdzieś po drodze znaleźliśmy kompromis i też ją polubiłam. Oczywiście trzeba też wymienić „Czarodziejską górę”. Chyba ktoś nade mną tam czuwa i obdarza mnie ciekawymi, wymagającymi postaciami – podkreśla aktorka. Obecnie można ją oglądać m.in. w przedstawieniu „Następnego dnia rano”, gdzie wciela się w Barbarę. Jest też Milady w „Trzech muszkieterach”. Abby Brewster w „Arszeniku i starych koronkach” czy Tytanią w „Śnie nocy letniej”. Natomiast w sobotę, 21 grudnia rolą Margrethe w „Kopenhadze” świętowała 35-lecie pracy artystycznej. Jak mówi, ta rola również zajmuje ważne miejsce w jej sercu. Jubileusz to rola Margrethe w „Kopenhadze”. Cudowna rola do zagrania dla aktorki, ze wspaniałymi partnerami. Prawdziwa uczta. W przypadku tego tytułu to wcale nie było takie oczywiste dla mnie, że to jest taka rola „wow”. Przeczytałam ten materiał, słyszałam entuzjastyczne słowa mojego kolegi Darka Szymaniaka, który znakomicie tworzy postać Heisenberga i który z wielką radością do tej pracy wracał po 20 latach. I ja nie rozumiałam jego entuzjazmu, kiedy przeczytałam tekst. Dlatego, że to tekst nieoczywisty, taki dosyć trudny, poruszający trudne tematy. W żadnym razie nie jest to samograj. Ja mówię: „Gdzie ten chłopak widzi?”. I dopiero w trakcie pracy, kiedy wgryzałam się w to od początku, to rzeczywiście zaczęłam czuć Margrethe. Jest to pełnokrwista bohaterka i wymagająca ogromnego skupienia w czasie grania – zaznacza Buczek-Żarnecka. Podziękowania i gratulacje złożył aktorce Mariusz Bzdęga, dyrektor zarządzający ds. kultury i aktywności mieszkańców. Z okazji jubileuszu wręczył jej też Nagrodę Prezydenta Miasta Gdyni.Mariusz Bzdęga - dyrektor zarządzający ds. kultury i aktywności mieszkańców składa podziękowania i gratulacje Beacie Buczek-Żarneckiej - aktorce Teatru miejskiego w Gdyni (fot. Piotr Pędziszewski/Teatr Miejski w Gdyni)Artystka nie ma scenicznych marzeń, ale w pracy bardzo ważna jest dla niej sprawność fizyczna. Dlatego ruch to jej drugie imię. Jest też instruktorką fitness i prowadzi warsztaty dla kobiet. Jeżeli chodzi o role teatralne, to właściwie nie mam marzeń. Nie produkuję ich w sobie, dlatego że bardzo często zdarzało mi się w przeszłości, że kiedy tak marzyłam o takiej wielkiej roli, wtedy dostawałam inne zadania. Więc przestałam marzyć o rolach. Zauważyłam, że dużo lepsze role zsyła mi los. Zatem pomyślałam, że skoro los się tym zajmuje, to ja się zajmę czymś dodatkowym. Od wielu lat moją pasją jest fitness. Więc w czasie pandemii, kiedy mieliśmy dużo czasu na myślenie i na to, żeby jeszcze coś w życiu spróbować zrobić, to w konsekwencji mojej w tej chwili już prawie 30-letniej pracy jako instruktorki fitnessu dla kobiet zorganizowałam już po raz czwarty obóz letni. Są to fitnessowo-stylowe wczasy dla kobiet. I to jest z kolei połączone z moim marzeniem już tylko częściowo związanym z zawodem. Jest to akademia stylu i kobiecości. W nadchodzącym roku urządzam wyjazdowe warsztaty dwudniowe w Częstochowie. Będą połączone nie tylko z tym, co się wiąże z gracją, dlatego że to są warsztaty stylu i atrakcyjności. Nie zabraknie sztuki autoprezentacji, podstaw mowy ciała, odczytywania gestów ludzkich, ale również nauki wysyłania prawidłowych komunikatów niewerbalnych po to, żeby być dobrze rozumianym. I oczywiście dużo piękna i zabawy – również połączonej z teatrem. Na nasze poczucie atrakcyjności też wpływa umiejętność wysławiania się, więc też będą podstawy komunikacji werbalnej. I jako taki już kwiatek na sam koniec, wisienka na torcie, podstawy savoir-vivre'u. To, co w tej chwili zupełnie leży w naszej rzeczywistości – mówi aktorka. Aktorka podkreśla też, że to, w jakim miejscu się teraz znajduje, zawdzięcza wielu osobom, ale kilku chce podziękować szczególnie. Na pewno chciałabym podziękować pani garderobianej z teatru w Łodzi, w którym pracowałam zaraz po szkole. Byłam tam tylko rok. I któregoś dnia dostałam od niej fiołka. Zwykły, taki tradycyjny fiołek, maleńki, kwitnący, a w środku pod listeczkami, o czym mi nie powiedziała, ja to odkryłam w domu, był schowany srebrny pierścionek. Używany. To był jej pierścionek ze zmatowiałym już kamieniem szlachetnym. Ona mi go dała na szczęście. I mam ten pierścionek do dzisiaj. Kwiatek nie przetrwał. Wtedy jeszcze tak nie umiałam się zajmować kwiatami. Do dziś czuję wdzięczność, że jako młoda dziewczyna byłam tak ważna dla kogoś i że w taki cudowny sposób ona mi dała ten talizman. Myślę, że to talizman. Nie wiem, może to przesada, ale przyjemnie jest w to wierzyć. On jest ze mną cały czas i chroni. Dziękuję moim dzieciom za to, że kiedy przychodziłam z jakimiś dziwnymi frustracjami z teatru, to najprostszy katar dziecka natychmiast przywracał mi właściwie proporcje w życiu. Mam świetnego męża, który jest też wspaniałym przyjacielem. Pracujemy razem w teatrze. Jest osobą, na której można się oprzeć, która też zawsze zapewniała mi takie poczucie stabilizacji w życiu, takiej emocjonalnej stabilizacji. Moje dzieci są absolutnie fantastyczne. Zawsze podchodziły z właściwym dystansem do naszego zawodu. Dziękuję, że ich mam, że to wszystko jest takie normalne. Dzięki temu mogę poszaleć na scenie. I dziękuję za słowa, które wypowiedział kiedyś Gustaw Holoubek i usłyszałam w dobrym momencie. W rozmowie z dziennikarzem powiedział: „Proszę Pana, życie nie kończy się na teatrze. Mało tego, ono się nawet na nim nie zaczyna”. I w dobrym momencie te słowa usłyszałam, bo w życiu najważniejsze jest życie – podkreśla Buczek-Żarnecka. Beata Buczek-Żarnecka jako Margrethe w „Kopenhadze” Michaela Frayna w reżyserii Krzysztofa Babickiego (fot. Roman Jocher)Beata Buczek-Żarnecka urodziła się w 1967 roku w Sanoku. Jest obdarzona doskonałym głosem i perfekcyjnym warsztatem scenicznym. W gdyńskim teatrze zagrała wiele ważnych ról. Była m.in. Shelley w „Ontologicznym dowiedzie na moje istnienie” Joyce’a Carola Oatesa w reżyserii Agnieszki Olsten, Maszą w „Mewie” Czechowa w reżyserii Julii Wernio czy Balladyną w „Balladynie” Słowackiego, którą wyreżyserował Robert Czechowski.Z agrała też w kilku filmach i serialach. Można ją było zobaczyć m.in. w: spektaklu telewizyjnym „Dzieci Arbatu”, gdzie wcieliła się w Lenę Budiaginę, w „Żołnierzu królowej Madagaskaru” jako Sabinę czy w spektaklu telewizyjnym „Dobrze”. Wystąpiła też w „Klanie”, „Lokatorach” czy serialu „M jak Miłość”.Ma w swoim dorobku kilka nagród i wyróżnień. W 1998 roku na VII KTO w Warszawie otrzymała nagrodę indywidualną za rolę w spektaklu „Zbiór bzdur...”. Rok później, za całokształt twórczości, docenił ją prezydent Gdyni. W 2002 roku ponownie została nagrodzona przez prezydenta Gdyni z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru – za całokształt pracy, a zwłaszcza za rolę Maszy w „Mewie” Czechowa. W 2006 i 2017 roku przyznano jej nagrodę dyrektorów Teatru Miejskiego im. Witolda Gombrowicza z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru. W 2014 roku prezydent Gdyni przyznał jej nagrodę za tytułową rolę w „Królowej Śniegu” Hansa Christiana Andersena w reżyserii Krzysztofa Babickiego i Pani w „Pokojówkach” tego samego reżysera. Natomiast w 2019 roku ta sama nagroda trafiła do niej za Pamelę Willey w „Hotelu Westminster” w reżyserii Bogdana Cioska, dwie hipnotyzujące role: Helli i Doktora Strawinsky’ego w „Mistrzu i Małgorzacie” w reżyserii Jacka Bały oraz niezwykle poruszającą rolę Matki w „Zabójstwie króla” Piera Paola Pasoliniego, które wyreżyserował Krzysztof Babicki. W 2022 roku Nagrodę Prezydenta Gdyni przyznano jej za rolę Marleny Dietrich w spektaklu „Marlena Dietrich. Iluzje” Jacka Bały. Rok później otrzymała nagrodę dyrekcji Teatru Miejskiego w Gdyni za rolę Connie Harland w komedii „Umrzeć ze śmiechu”. W 2024 roku po raz kolejny otrzymała Nagrodę Prezydenta Gdyni za dwie role: Kławdii Chauchat w „Czarodziejskiej górze” Thomasa Manna w reżyserii Jacka Bały i Margrethe w „Kopenhadze” Michaela Frayna w reżyserii Krzysztofa Babickiego.Wspólnie z zespołem Teatru Miejskiego życzymy Jubilatce wielu nowych wyzwań i sukcesów artystycznych oraz samorealizacji. Opublikowano: 21.12.2024 16:40 Autor: Magdalena Czernek (magdalena.czernek@gdynia.pl) Zmodyfikowano: 24.12.2024 11:53 Zmodyfikował: Magdalena Czernek