Jest najbardziej znanym i nagradzanym gdyńskim fotografem – laureatem prestiżowych konkursów World Press Photo, Picture of The Year International, Grand Press Photo. Właśnie ukazał się nakładem holenderskiego wydawnictwa 1605 Collective jego czwarty album pt. „Event Horizon”, a do końca lutego przyszłego roku można oglądać indywidualną, przeglądową wystawę fotografii Kowalskiego w amsterdamskiej galerii Bildhalle. Słynie z fotografii lotniczej, którą zajął się na długo, nim pojawiły się drony - 26 lat temu. I choć drona dziś ma, to nie wyobraża sobie, jakie zdjęcia miałby nim robić – kopiować samego siebie? Do jego fotografii potrzebny jest prawdziwy odlot. Fotografią na ziemi nie para się wcale. Krążąc paralotnią lub wiatrakowcem 150 metrów nad ziemią wyobraża sobie, że mógłby być mewą (do jakiego innego ptaka mógłby się porównywać chłopak z Gdyni?) i utrwala na matrycy mijane w dole krajobrazy, zamykając je w ramach abstrakcyjnych obrazów.Od dokumentalnych zdjęć przedstawiających ludzkie mrówki na plaży i w morzu czy wpływ człowieka na środowisko z nagradzanych w konkursie World Press Photo cyklów „Sun & Fun” czy „Efekty uboczne”, przez imaginacje post apokaliptycznej ziemi z projektu „Over” lub tej widzianej oczami naszych przodków z epoki lodowcowej z cyklu „Arche”; po mroczne czarno-białe wizje powstałe po wyzwoleniu migawki nad zamarzniętymi, zaśnieżonymi akwenami wokół Gdyni z najnowszego cyklu „Horyzont zdarzeń”. Od misji i nadmuchanego jak balon ego do filozoficznej rozkminy i mistycznych przeżyć. Droga artystyczna Kacpra Kowalskiego jest jak powietrzny prąd, który nie wiadomo dokąd niesie. Nie wie tego sam autor - pilot. Album "Event Horizon". Materiały prasowe Podczas realizacji „Horyzontu zdarzeń” jego droga przez przestworza odbywała się nie tylko w czasie i przestrzeni, ale i w najgłębsze zakamarki mózgu czy duszy, dokąd zabrać człowieka może medytacja, psychodeliki lub inne praktyki, otwierając umysł oraz uwalniając od dominacji ego. To podróż na granicy jawy i snu, na granicy życia i śmierci. Dosłownie, bo wlatując w śnieżycę czy chmury nie wiadomo, jak lot się zakończy. Jeden skończył się upadkiem z 20 metrów i złamaniem kręgosłupa drugiego stopnia. Pracownia Ostatnie, piąte piętro kamienicy z lat 60. na ul. Abrahama. Wysoki sufit, dobudowana antresola, rząd okien pod dachem zapewniający równe, miękkie światło. To pracownia malarska, jakie powstawały obligatoryjnie wtedy w gdyńskich blokach (lub pracownie rzeźbiarskie w piwnicy, by artysta nie musiał nosić na górę wiader z gliną). Z okien rozległa panorama miasta. Widok był bardzo ważny dla Kacpra przy zakupie pracowni.Tu gdzie teraz Kowalski wywołuje na monitorze komputera swoje cyfrowe fotografie, wychodziły obrazy spod pędzla Maksymiliana Kasprowicza oraz tworzyła swe prace Teresa Szydłowska, która pracowała wraz z babcią Kacpra Kowalskiego – malarką Krystyną Jacobson w pracowni Józefy Wnukowej na Wydziale Malarstwa Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Pięknych w Gdańsku.Z CD płynie transowy tunezyjski oud, z kawiarki mocna kawa z dodatkiem owsianego mleka. Krowę bowiem lepiej raz zjeść niż całe życie trzymać w zamknięciu i doić. Na drewnianym stole obok kubków piętrzą się wydruki zdjęć i leżą dwa albumy: „Arche” i „Horyzont zdarzeń” („Event Horizon”). Fotografie w nich zawarte powstały w podobnych miejscach i okolicznościach – zimowych akwenów, ale z innej ciekawości, inne w odbiorze.Te z „Arche” przywołują na myśl mikrokosmos, komórki, atomy. Ale wśród nich są i takie, które już zapowiadają mroczny świat, jak z filmów SF czy obrazów Beksińskiego, jaki pojawia się na dobre w „Horyzoncie zdarzeń”.Za oknem pracowni biało. 15 metrów niżej, na przysypanym śniegiem chodniku czarne ślady stóp. Gdyby wystawić za okno aparat, mogłoby powstać zdjęcie à la Kowalski. Hola, hola! Nie tak łatwo!W grudniowe przedpołudnie Kacper siada przy stole, obejmuje dłońmi kubek i opowiada o swej artystycznej drodze oraz jak doszło do wydania czwartej autorskiej książki i pierwszej indywidualnej, retrospektywnej wystawy w Amsterdamie. Holenderskie związki Czwarta książka Kacpra Kowalskiego ukazała się w listopadzie, a jej polska premiera miała miejsce na początku grudnia w Leica Store Gallery Warszawa. Album został wydany przez holenderskie wydawnictwo 1605 Collective z inicjatywy Bastiaana Woudta. Autorką projektu graficznego książki jest Janneke Schrey, kuratorką projektu Wiktoria Michałkiewicz, a słowo wstępne napisał brytyjski pisarz Robert Macfarlane.Kowalski i Woudt, młody holenderski fotograf, robiący błyskotliwą karierę, poznali się w 2021 roku na stoisku Galerii Bildhalle na targach sztuki Paris Photo, podczas premiery poprzedniej książki gdynianina „Arche”, wydanej przez niego samego. Będąc pod wrażeniem zdjęć Kacpra Bastiaan powiedział mu, że chętnie wydałby taką książkę w swoim wydawnictwie. - Powiedziałem mu, że lubię mieć swoją przestrzeń twórczą i robić własne manifesty, co jest możliwe, gdy sam wydaję swoje książki. Okazuje się, że z tego samego powodu założył swoje wydawnictwo Woudt, żeby wydawać ładne rzeczy i robić to po swojemu. Jeśli podoba ci się mój styl, możemy nową książkę wydać razem, powiedział. Pomyślałem wtedy, że projekt „Horyzont zdarzeń” jest tak trudny dla mnie, bo wynika z bardzo głębokich projekcji wewnętrznych, że to będzie dobre, jeżeli zinterpretuje go ktoś z zewnątrz – opowiada Kowalski. Wystawa Kacpra Kowalskiego w Galerii Bildhalle w Amsterdamie. Materiały prasowe I tak doszło do wydania książki w Amsterdamie, gdzie do lutego można również oglądać wystawę gdynianina „Event Horizon” w Galerii Bildhalle przy ul. Willemsparkweg 134. To drugi amsterdamski oddział galerii, która reprezentuje polskiego fotografika. Bildhalle ma też filię w Zurychu. - Z Galerią Bildhalle rozpocząłem współpracę rok temu i przyszedł czas na to, żebyśmy zrobili pierwszą moją wystawę. Wracam do Amsterdamu po siedmiu latach, z tym że nie na wystawę fotografii prasowej, jak to było w przypadku ostatniego World Press Photo, tylko z kolekcjonerskimi odbitkami do galerii sztuki – mówi fotograf. - Wystawa to przyczynek do tego, żeby rozmawiać o projektach twórczych, o lataniu, o tym co taki człowiek, jak ja czuje, widzi i przeżywa. I jak to się dzieje, że od 26 lat uparcie i konsekwentnie latam wkoło tego samego komina, startuję z tego samego miejsca, tak jakbym siadał do tego samego instrumentu muzycznego, tylko że za każdym razem w zależności od nastroju i kontekstu powstaje zupełnie inny utwór i inny lot. I to jest dla mnie fascynujące, że za pomocą fotografii mogę opowiadać o życiu, tematach, które dotyczą mnie osobiście, ale też tematach uniwersalnych, które dotyczą cywilizacji człowieka. To opowieści o nas jako cywilizacji, studium badawcze naszego gatunku za pomocą naszego lokalnego krajobrazu, tutaj w Gdyni. Album "Event Horizon". Materiały prasowe Choć wystawa zatytułowana jest tak, jak najnowszy projekt, to pokazuje cały dorobek artystyczny twórcy. - Wystawa jest przeglądowa, bo po to, żeby zrozumieć kontekst tak abstrakcyjnych projektów, jak „Arche” czy „Horyzont zdarzeń” potrzebne jest zrozumienie metody i technologii oraz historii, która stoi za tymi projektami. Bo bez tych wcześniejszych nie byłoby tego odlotu – tłumaczy fotograf. Od misji do mistycznych doświadczeń Amsterdamską wystawę otwierają zdjęcia sprzed kilkunastu lat z cyklu „Efekty uboczne” („Side Effects”), który jest projektem o cywilizacji człowieka. Zdjęcia powstawały w czasach, kiedy nie było jeszcze dronów. - Bez mojego wysiłku człowiek nie dowiedziałby się, jak wygląda świat z góry. Teraz łatwo można zrobić takie zdjęcia wysyłając bez ryzyka urządzenie. Ja miałem poczucie, że po prostu muszę lecieć, żeby np. sfotografować triatlon w Gdyni. Lecę paralotnią z silnikiem na plecach, jest sobota, wczesne rano i na pewno budzę ludzi. Ale mam misję - bez mojego wysiłku nie zobaczycie jak wygląda start 1500 osób, które rzucają się do zatoki i płyną. A potem jest to wrażenie, że balon ego jest tak wielki, tak nadymany, że ja mam jakąś misję. Ja nie mam żadnej misji, tylko sam się wprowadzam w ten stan po to, żeby nie czuć wyrzutów sumienia – opowiada Kacper. - Więc teraz będę latał tam, gdzie nikogo nie ma, gdzie nie będę nikomu przeszkadzał, gdzie są nie-rzeczy i nie-miejsca, po to żeby dowiedzieć się czegoś nowego i zobaczyć świat inaczej. Tak jak „Efekty uboczne” pokazują zmieniający się za sprawą ludzi świat, tak „Arche” pokazuje niezmienność świata. Takie same zamarznięte oczka wodne i szybujące na wietrze ptaki mógł obserwować w dole człowiek pierwotny, stojąc 12 tys. lat temu na krawędzi ustępującego lodowego klifu. - Lecąc na paralotni myślałem, co by mi pokazał człowiek pierwotny, jakbym go zabrał na pokład. Czy jestem w stanie sobie wyobrazić, co byłoby dla niego ważne, albo co jeszcze w tym krajobrazie, który mamy, należy do jego świata i do naszego. Nie ma relacji tych ludzi, nie wiemy co czuli. Skąd się wzięły te litery, znaki, symbole, pojęcia, motywy, metafory, wszystko to, czym dysponujemy do tego, żeby opowiadać historię i dzielić się wrażeniami? – zastanawia się fotograf. - I wtedy pomyślałem, że ja wcale nie muszę sobie wyobrażać, co by mi palcem pokazał ten człowiek, bo jego doświadczenie jest zapisane też w moich genach. Mamy instynktowne, płynące z ciała mechanizmy rozumienia i odbierania rzeczywistości, więc muszę się otworzyć na odbiór świata, który widzę po to, żeby dostrzec mechanizm tworzenia i wprowadzania nowych pojęć. Dlatego pomyślałem, że chcę szukać praprzyczyny, źródła inspiracji w świecie zewnętrznym. I tak powstał projekt "Arche". Przez cztery zimy latałem, szukając w lodzie znaków, które pojawiały się wówczas i pojawiają się teraz samoczynnie, gdy bąbel metanu przebije taflę lodu, gdy przesącza się woda, gdy rozpuszcza się śnieg, gdy zachodzi zmiana. Zdjęcia z cyklów "Horyzont zdarzeń" i "Arche". Materiały prasowe A „Horyzont zdarzeń”? Zdjęcia powstałe w tych samych okolicznościach przyrody, a jednak tak inne w odbiorze. - W 2021 roku leciałem na paralotni na początku zimy i miałem wrażenie, że to wcale nie jest tak, że prawda o człowieku jest zapisana w świecie zewnętrznym i że wszystko co przeżywam wynika z tego, że jestem zwrócony twarzą do przyrody, że w środku we mnie dzieją się takie rzeczy, co do których nie jestem w stanie znaleźć słów, żeby je opisać. I zacząłem sięgać po obraz świata zewnętrznego, żeby opowiedzieć, co czuję. Pomyślałem o tej wiedzy genetycznej i o tym co mamy w tych naszych wielkich głowach pozapisywane, do czego nie mamy dostępu, co czasami staramy się jako ludzie sprowokować. Ludzie morsują, robią głodówki, medytują, wchodzą w trans... Po to żeby wprowadzić się w stan, którego inaczej nie osiągamy, bo cywilizacja nas rozpieszcza i hoduje – wyjaśnia Kacper Kowalski. - Więc pomyślałem, no dobra, to jeśli spuszczę stery paralotni i po prostu polecę tam, gdzie będzie prowadziło mnie ciało bez namysłu, tylko za instynktem i będę fotografował akurat to co wyłoni się z krajobrazu, to może dotrę do tych form, które są nieuświadomione, w cieniu, wypierane. W cieniu w ujęciu jungowskim - poza granicą świadomości. I tak przez trzy miesiące wzbijałem się w powietrze 76 razy, jak tylko dało się lecieć, nie ważne, czy było zimno, wiał wiatr, padał śnieg. Leciałem po to, żeby znaleźć się w jakiejś nierzeczywistej sytuacji, żeby skonfrontować się z naturą albo żeby użyć tej natury, by dowiedzieć się czegoś o sobie w takim transie, obłędzie, szamańskim doświadczeniu, ryzykując wiele i wystawiając się na próbę po to, żeby dowiedzieć się czegoś o sobie samym. Tak powstał projekt „Horyzont zdarzeń” - jest to termin astrofizyczny, który dotyczy granicy czarnej dziury, po przekroczeniu której wszystkie obiekty od strony obserwatora zanikają, nawet światło nie jest w stanie wydostać się zza horyzontu zdarzeń, więc nie wiemy, co się tam dzieje. Czego więc dowiedział się o sobie artysta? Do jakich zakamarków jaźni dotarł? Co o nim mówią jego fotografie? - To są niezwykłe momenty i to jest fragment dłuższego procesu. To są doświadczenia mistyczne. Projekt „Horyzont zdarzeń” jest projektem mrocznym i transowym, niepokojącym, drżącym, ciemnym. Projekt „Arche” jest ciepły, lekki, medytacyjny. Jeden dotyczy tego, co odkrywam szukając prawdy o człowieku w świecie zewnętrznym, a drugi jest wyprawą do środka, by przekłuć ten wielki balon ego i własnego wizerunku i skonfrontować się z sobą samym. Może nie tyle, by cokolwiek pokonać, bo tego się nie da, ale zrozumieć coś o sobie samym. Bo dobro i zło to są pojęcia w pewnym sensie względne, które są immanentną częścią duszy i psychiki każdego z nas, bo nosimy to wszystko w sobie. To są bardzo intymne i głębokie procesy. Nie chcę ich dopowiadać bardziej, bo inaczej ten projekt straci swoją otwartość na interpretacje, doznania i rozumienia. Bo jeśli założenie Junga jest prawdzie, że wszyscy dzielimy te same archetypy, czyli jesteśmy w naszej nieświadomości wyposażeni w aparat poznawczy do odbioru w jakiś sposób rzeczywistości, to ten projekt jest czytelny w takim sensie, że wzbudza emocje i powoduje, że zdjęcia coś z nami robią. Ale w toku edukacji każdy z nas inaczej otagowuje i inne ma przyklejone pojęcia i hasztagi do archetypów, które nosimy wyjściowo w sobie, więc każde z tych zdjęć dla każdego z nas będzie znaczyć trochę coś innego. Album "Event Horizon". Materiały prasowe Aby przekonać się, jak fotografie Kacpra Kowalskiego z cyklu „Horyzont zdarzeń” oddziaływają na nas samych, można do końca lutego odwiedzić wystawę w Galerii Bildhalle w Amsterdamie lub zamówić książkę przez stronę wydawnictwa 1605 Collective lub Leica Store. Opublikowano: 22.12.2022 08:00 Autor: Przemysław Kozłowski (p.kozlowski@gdynia.pl)