Co nowego

Plan filmowy i niecodzienny eksperyment – o związkach Gdyni i „Titanica”

Cyfrowo pokolorowana fotografia „Titanica” (fot. domena publiczna)

Cyfrowo pokolorowana fotografia „Titanica” (fot. domena publiczna)

Choć Gdynia uzyskała prawa miejskie kilkanaście lat po zatonięciu „Titanica”, nasze miasto jest związane z tym statkiem pod co najmniej dwoma względami. Rocznica jego katastrofy to dobry moment, aby o tym przypomnieć.

 
  • „Titanic” zatonął 15 kwietnia 1912 r. po zderzeniu z górą lodową. Z 2224 osób na pokładzie katastrofę przeżyło 710
  • Z uwagi na swoje rozmiary, przepych oraz katastrofę w dziewiczym rejsie stał się tematem setek filmów, książek, gier oraz innych dzieł i utworów
  • Mimo upływu lat wciąż nie wiemy wszystkiego ani o „statku marzeń”, jak powszechnie go nazywano, ani o jego pasażerach i załodze. Niektórych jego sekretów zapewne nie poznamy już nigdy

Pierwszym momentem, kiedy losy Gdyni splotły się z losami „Titanica”, jest okres niemieckiej okupacji. W 1941 r. Niemcy pracowali nad propagandową superprodukcją, jaką miał być film o najsłynniejszym transatlantyku o tytule tożsamym z jego nazwą. W nazistowskiej wersji tej historii niemiecki pierwszy oficer Petersen był jedyną szlachetną osobą na pokładzie. Właściciel White Star Line Bruce Ismay próbował przekupić kapitana Edwarda Smitha, aby ten nakazał zwiększyć prędkość w celu zdobycia Błękitnej Wstęgi, czyli prestiżowego wyróżnienia dla statku, który w najkrótszym czasie pokona Atlantyk. Petersen bezskutecznie starał się temu zapobiec, a kiedy już doszło do katastrofy, jako jedyny w zorganizowany sposób ratował pasażerów. Jego postawa stała w kontrze do marazmu Brytyjczyków, których propagandowy wydźwięk filmu miał postawić w jak najgorszym świetle. Początkowo nadano mu najwyższy priorytet, a na jego stworzenie przeznaczono 4 mln ówczesnych marek, czyli ok. 180-200 mln dzisiejszych dolarów. Film był zatem droższy niż prawdziwy „Titanic”.

Wyboista droga do celu

 
Pierwsze zdjęcia powstawały w Berlinie (sceny wewnątrz statku) i na jeziorze Scharmützelsee (sceny z zewnątrz kręcone z użyciem 20-metrowego modelu „Titanica”), ale znany ze swojego perfekcjonizmu reżyser Herbert Selpin do znudzenia kazał powtarzać poszczególne ujęcia na jeziorze, co znacznie opóźniło całą produkcję. Później, w 1942 r., zaczął domagać się dostępu do prawdziwego statku, aby nakręcić sceny na pokładzie, m.in. ewakuację. Joseph Goebbels, minister propagandy III Rzeszy, zwrócił uwagę na cumujący w ówczesnym Gotenhafen liniowiec „Cap Arcona” i nakazał udostępnienie go ekipie filmowej. Twórcy przybyli więc nad Bałtyk, zakwaterowali się w sopockim Grand Hotelu, po czym przystąpili do pracy w gdyńskim porcie. Co ciekawe, „Cap Arcona” miał pewną konstrukcyjną cechę wspólną z „Titanikiem”, bowiem posiadał więcej kominów niż wynikałoby to z zastosowanego napędu. Statki posiadały odpowiednio 3 („Titanic”) i 2 („Cap Arcona”) prawdziwe kominy oraz po jednej atrapie mającej poprawić ich wygląd i zwiększyć prestiż.

Czarno-białe zdjęcie statku pasażerskiego
„Cap Arcona”, na którego pokładzie kręcono w Gdyni sceny do filmu „Titanic” (fot. domena publiczna)

Choć alianci regularnie bombardowali okoliczne wojskowe obiekty, nie to zdaniem Selpina było największym problemem przy produkcji filmu. Dużo większą uwagę zwracał na zaciemnienie portu i wynikający z niego brak możliwości pracy w nocy, niepotrzebne zainteresowanie osób postronnych pracami na planie, a także na trudną współpracę z marynarzami Kriegsmarine, którzy zamiast zgodnie z rozkazami statystować i wykonywać polecenia filmowców, skupiali się na obecnych na planie aktorkach.
 
Reżyser wielokrotnie wygłaszał nieprzychylne komentarze pod adresem ekipy filmowej, nadzorującego przedsięwzięcie ministerstwa, a także całego hitlerowskiego reżimu. W jednym z wybuchów złości ciężko obraził także swojego przyjaciela, który – w przeciwieństwie do Selpina – był zdeklarowanym nazistą. To wystarczyło, aby odpowiednie informacje trafiły do Berlina, a wtedy los Selpina był przesądzony. Potrzebny był więc nowy reżyser, którym został Werner Klingler. Zanim przystąpił do pracy i ukończył film, nastał rok 1943 i sytuacja na froncie zmieniła się na tyle, że Goebbels nie był już zainteresowany tego rodzaju produkcjami. Co prawda pod koniec 1943 r. odbyła się premiera propagandowego „Titanica”, jednak nie był on później pokazywany szerokiej publiczności. Obecnie film ten jest dostępny w internecie w wersji z polskimi napisami.

W 1958 r. miała miejsce premiera angielskiego filmu „A Night to Remember” opowiadającego historię „statku marzeń”. Jego twórcy wykorzystali sceny tonięcia statku pochodzęce z niemieckiego „Titanica”, jednak nie podali w napisach końcowych żadnej informacji o ich źródle. Pomimo ukazania tonięcia jednostki w całości (zgodnie z obowiązującą wówcas wersją wydarzeń, gdyż jej przełamanie na dwie części potwierdzono dopiero po odkryciu wraku w 1985 r.) do dziś „A Night to Remember” uznawany jest za najwierniejszy faktom film o „Titanicu”. Niemały udział miało w tym kilka osób, które przeżyły te wydarzenia naprawdę i podzieliły się z twórcami swoimi wspomnieniami z tamtych dni.

Lodowata woda i nieubłagany upływ czasu


Dla ofiar katastrofy z 15 kwietnia 1912 r. przeżycie samego zatonięcia „Titanica” nie było równoznaczne z przeżyciem całej związanej z tym tragedii. Musieli bowiem jeszcze przetrwać ponad półtorej godziny, zanim dotarła do nich „Carpathia”. Znacznie łatwiej było o to pasażerom zgromadzonym w szalupach niż tym, którzy dryfowali w lodowatej wodzie. Co ciekawe, kapitan „Carpathii” Arthur Rostron w drodze na miejsce katastrofy zamknął dopływ ciepła do kabin pasażerskich, aby jak najwięcej pary skierować do turbin napędzających statek, a od samych pasażerów zebrał koce i ciepłe ubrania, po czym mieli oni pomóc załodze w przygotowaniu żywności i miejsca dla rozbitków.

W tym miejscu pojawia się drugie zagadnienie łączące Gdynię z najsłynniejszym transatlantykiem. 4 lutego 2024 r. 10 śmiałków w strojach z epoki podjęło w gdyńskiej marinie wyzwanie spędzenia 100 minut (tyle w przybliżeniu pierwsi dryfujący rozbitkowie czekali na podjęcie z wody) w wodzie o temperaturze 4 stopni Celsujusza. Pomysłodawcą akcji był naukowiec Valerjan Romanovski, który jako pierwszy człowiek na świecie spędził w lodzie 3 godziny.



Grupa osób w strojach z początku XX w. dryfujących w wodzie w otoczeniu ratowników
Przetrwanie w zimnej wodzie jest trudne, ale niekiedy możliwe. Grupa śmiałków udowodniła to w gdyńskiej marinie (fot. Mirosław Pieślak)

Nad całością przedsięwzięcia czuwali ratownicy medyczni oraz WOPR. Ostatecznie 8 z 10 osób biorących udział w eksperymencie przetrwało w wodzie cały wyznaczony czas. Uczestnicy akcji poprzedzili ją miesiącami przygotowań i dowiedli, że odpowiednio wytrenowana osoba jest w stanie wytrzymać dryfowanie w lodowatej wodzie. Niestety nie każdy pasażer „Titanica” miał takie przygotowanie.

Pomoc nie mogła jednak nadejść szybciej. „Carpathia” nigdy wcześniej ani nigdy później nie płynęła tak szybko jak tamtej nocy – zwykle nie udawało jej się przekroczyć 14 węzłów, teoretyczną prędkość maksymalną wyliczono na 15,5 węzła, natomiast w drodze do „Titanica” osiągnęła 17,5 węzła. Spośród 2224 osób na pokładzie „Titanica” tylko 710 przeżyło katastrofę. Podejmowanie ich z wody zajęło załodze „Carpathii” 5 godzin. Dowodzący nią Arthur Rostron otrzymał za swoją postawę szereg odznaczeń, a tragedia sprzed ponad 100 lat przyczyniła się do znaczącej poprawy bezpieczeństwa żeglugi.

  • ikonaOpublikowano: 15.04.2025 14:55
  • ikona

    Autor: Jakub Winiewski (jakub.winiewski@gdynia.pl)

  • ikonaZmodyfikowano: 15.04.2025 15:39
  • ikonaZmodyfikował: Jakub Winiewski
ikona

Najnowsze