Komunikaty dla mediów

Brudne sprawy w EXPERYMENCIE

Historia brudu w EXPERYMENCIE // fot. materiały prasowe

Historia brudu w EXPERYMENCIE // fot. materiały prasowe

O historii higieny w ramach cyklu Science Café opowie znany popularyzator nauki Wiktor Niedzicki, a po spotkaniu doświadczenia, z mydłem w roli głównej, przeprowadzą eksperymentatorzy z Centrum Nauki. Historia brudu: spotkanie dla dorosłych startuje w najbliższą niedzielę o 17.00.

Gościa styczniowego spotkania chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Każdy, kto oglądał program „Laboratorium” lub słuchał audycji popularnonaukowych w Polskim Radiu, zna Wiktora Niedzickiego – mówi Małgorzata Daniluk z Centrum Nauki EXPERYMENT.

Znany i lubiany popularyzator nauki, doświadczony dziennikarz radiowy i telewizyjny, opowie o historii brudu na przestrzeni tysięcy lat. Goście wydarzenia dowiedzą się m.in. czym pachniał Wersal (a nie pachniał pięknie), jakie są różnice między mydłem starożytnych a tym, którego używamy dziś oraz czy świadomość higieny jest zarezerwowana tylko dla rozwiniętych cywilizacji. 


Rozmawiamy z Małgorzatą Sokołowską, autorką książki „Myć się czy wietrzyć? Dramatyczna historia higieny od starożytności do dziś”.

 – Kiedy zaczęliśmy się myć?

 – W starożytności to było szaleństwo. Elegancki Rzymianin potrafił odwiedzać łaźnie kilka razy dziennie. To było centrum życia towarzyskiego i kulturalnego. Rzymianie się tam myli, spotykali i spędzali mnóstwo czasu. Eleganci tamtych czasów byli ogoleni i wydepilowani, dlatego bardzo potrzebni byli wyrywacze włosów. Seneka pisał o nich: „By zwrócić na siebie więcej uwagi, wydobywa co chwilę głos cienki a skrzypiący i nigdy nie milknie, chyba jedynie wtedy, gdy właśnie skubie włosy i w ten sposób zmusza drugie, by ten wrzeszczał zamiast niego". Ludzie w starożytności się myli, w średniowieczu też, przestali wraz z renesansem.

- Dlaczego?

- To nie jest do końca udowodnione, ale podejrzewa się, że to z powodu chorób wenerycznych, które zaczęły trapić Europejczyków po odkryciu Ameryki. Epidemia rozprzestrzeniała się bardzo szybko, a droga przenoszenia jest jedna. Co tylko dobrze świadczy o jurności tamtego społeczeństwa.

Starożytne termy // fot. Bartłomiej Brosz

 – Za rozprzestrzenianie chorób obwiniali wodę?

 – Tak, spowodowało to, że zaczęto zamykać łaźnie, bo średniowieczne łaźnie bywały koedukacyjne. Ludzie naprawdę się wtedy myli, wręcz obowiązkiem było chodzenie do łaźni. W miastach było bardzo dużo takich przybytków. XII-wieczny Paryż miał ich 26, natomiast Kraków 11, ale trzeba pamiętać, że ówczesny Paryż zamieszkiwało ok. 100 tys. osób, a Kraków tylko 10 tys.
Wie Pan, skąd pochodzi słowo napiwek? W średniowieczu ci bogatsi, majętniejsi obywatele, np. w ramach pokuty, dawali ludziom „na łaźnię”. Albo mistrz cechowy dawał swoim czeladnikom pieniądze, żeby się wykąpali. To był bardzo sympatyczny prezent. Jednak później, jak ludzie wymyślił, że mycie szkodzi, łaźnie upadły. Zaczęto dawać na piwo.

 – Wspomniała Pani, że łaźnie były koedukacyjne. W konserwatywnym średniowieczu?!

 – Średniowiecze było bardzo rubaszne! Popularny był wtedy taki wierszyk: „Nie ma to, jak łaźnie na męki bezpłodności. Czego nie da kąpiel, zrobi któryś z gości".

 – Nie wstydzili się tak jak my dzisiaj?

 – Uważano wtedy, że nie należy wstydzić się tych części ciała, których pan Bóg nie wstydził się stworzyć. Bywało tak, że z domu do łaźni cała rodzina potrafiła iść nago, żeby nie stracić ubrań podczas kąpieli. Toalety od czasów rzymskich do średniowiecza były wspólne, może nie były koedukacyjne, ale były oczkowe, czyli ludzie siedzieli obok siebie. Te publiczne, rzymskie toalety bywały bardzo eleganckie – palmy, posągi, mozaiki na ścianach i podłodze, a oni siedzieli na oczkach i dyskutowali.

 – To co się z nami stało?

 – Zbliża się XVI wiek, Erazm z Rotterdamu pisze w „De civilitate morum puerilium”: „Nie przystoi witać kogoś, kto właśnie oddaje mocz lub się wypróżnia” – widocznie przedtem nie było to krepujące. Z czasem ta czynność zrobiła się coraz bardziej wstydliwa. A jak już kompletnie przestaną o niej mówić, to przestaną budować toalety.
Później mamy Wersal, gdzie nie ma ani jednej. Tam za potrzebą chodzono pod schody lub za kotary. Dlatego dwory przenosiły się z pałacu do pałacu, bo jak jeden – za przeproszeniem – obsrał, to przenosili się do nowego, a tamten zostawiali służbie do sprzątania.

 – Jak oni wytrzymywali te zapachy?

 – Próg wrażliwości był wyższy. Nie lubię oglądać filmów kostiumowych, jak je oglądam, to nie mogę przestać myśleć o tym, jak oni musieli śmierdzieć, np. syn króla Francji Henryka IV powiedział kiedyś, że ma taki sam zapach jak jego ojciec. Powiedział to z taką dumą, że Francuzi ukuli powiedzenie: „Im kozioł bardziej śmierdzi, tym bardziej lubią go kozy".
Z kolei H. de Monteux zalecał: „Aby zapobiec odorowi spod pach, należy dotykać skóry i nacierać ją gałkami różanymi".
Miasta też nie pachniały najlepiej. W XVII-wiecznym Paryżu rynsztoki płynęły ulicami, czasem po bokach, ale najczęściej środkiem. W miastach trzymano konie, bo to był środek transportu. Hodowano też świnie, które często biegały po rynku. Nie było toalet, w związku z tym zawartość nocników i wszystkie pomyje wylewano na środek ulicy. Dopiero pod koniec XVIII wieku smród zaczął przeszkadzać. We Francji wymyślono, żeby na rogatkach zainstalować wiatraki, które miały wprawiać w ruch powietrze i wietrzyć miasto…

Król na tronie // fot. Bartłomiej Brosz

 – A jak to wyglądało w Polsce, Sarmaci się myli?

 – W XVI wieku, kiedy Polska była w rozkwicie na tle Europy wyglądaliśmy całkiem dobrze. Lud również się mył, co zresztą jest udowodnione, dlatego że dysponujemy naczyniami do kąpieli. Trochę z opóźnieniem przyszły do nas te nowinki zachodnie, żeby się nie myć. Ale później, im coraz więcej młodych ludzi wyjeżdżało na Zachód na studia, tym więcej osób było przesiąkniętych nową ideologią i ją wprowadzali tutaj. Kiedy Europa już się nie myła, to jeden z zachodnioeuropejskich podróżników pisał, że jak już zawitał w polskim szlacheckim dworku, to chcieli mu – o zgrozo – zrobić kąpiel!

 – Z wychodkami też byliśmy tacy nowocześni?

 – Właśnie z tym było gorzej. Dopiero w XX wieku coś ruszyło. Minister Felicjan Sławoj Składkowski nakazał na wsiach budowę latryn, które zostały natychmiast nazwane jego imieniem. Chłopi „sławojki” pobudowali, ale nie korzystali, tylko trzymali je na okazję „gdy Pan minister przyjedzie”, a sami chodzili za stodołę. Dla nich to były świetne, przewiewne szopki, gdzie można było suszyć wędliny.

 – Skoro jesteśmy przy dwudziestoleciu międzywojennym, to nie możemy pominąć Gdyni.

 – Wyróżnialiśmy się na tle Polski. W latach 1928-1939, przez niecałe 11 lat położono w mieście 110 km sieci wodociągowej i 45 km kanalizacji sanitarnej. Równocześnie postawiono 8,5 tys. domów. W momencie, kiedy budowano Gdynię, domy stawiano już z łazienkami - Gdynia budowała się od razu nowoczesna.

 – Powinniśmy mówić więcej o higienie na lekcjach historii?

 – Uważam, że tak. Historii można uczyć nie poprzez daty, których się później nie pamięta, ale przez historię obyczajów. To, co było wtedy dla zwykłego człowieka ważne. Dzięki temu zostaje nam w głowie obraz tamtych czasów.
Kiedy jeździłam z książką, odwiedzałam szkoły. Pytałam młodych ludzi, co to znaczy „Pecunia non olet”. Nie wiedzieli, że „pieniądz nie śmierdzi”. Nie znają podstawowych przysłów, a historia higieny uczy też takich rzeczy.

Z Małgorzatą Sokołowską rozmawiał Jan Ziarnicki. 
Grafiki autorstwa Bartłomieja Brosza pochodzą pochodzą z książki „Myć się czy wietrzyć?".

Historia brudu: spotkanie dla dorosłych z cyklu SCIENCE CAFE

Niedziela, 21 stycznia
Godzina 17.00-19.00
Bilety w cenie 12 zł oraz 10 zł dla posiadaczy Karty Gdynia Senior Plus do nabycia w kasach EXPERYMENTU oraz na stronie internetowej.

Galeria zdjęć

ikona Pobierz galerię
  • ikonaOpublikowano: 17.01.2018 14:08
  • ikona

    Autor: _Jan Ziarnicki (j.ziarnicki@gdynia.pl)

  • ikonaZmodyfikowano: 17.01.2018 15:42
  • ikonaZmodyfikował: Karolina Szypelt
ikona